Od przeprowadzki do Australii, ciągle powtarzam rodzinie i znajomym: przyjedźcie do mnie! Wiadomo, z tą Australią nie jest tak łatwo, bo jednak daleko, drogo i trzeba mieć trochę wolnego. Od dłuższego czasu namawiałam mamę i bratanka na przyjazd do Australii. W końcu się udało. Bilety zostały kupione, na wizytę musiałam poczekać tylko 6 miesięcy. Ostatnie tygodnie, dni, godziny dłużyły się, jakby testowały moją cierpliwość. Nie obyło się bez kilku przeszkód po drodze, ale w końcu doczekałam się. Przylecieli! Wakacje czas zacząć! Przez 4 tygodnie mam przy sobie mamę i 10 letniego bratanka.
Pierwszy dzień spędziliśmy na luzie wsród zwierząt w parku Lone Pine Koala Sanctuary. Nie zabrakło głaskania koali i przytulania kangurów. Później udaliśmy się na BBQ (grilla) w parku, a popołudnie spędziliśmy na trawie słuchając muzyki na żywo nad rzeką Brisbane. Pierwszy dzień zakończyliśmy wcześnie, ponieważ moi goście odczuwali jeszcze zmęczenie spowodowane pokonaniem kilku stref czasowych, a kolejnego dnia o 7 rano wylatywaliśmy do Sydney.
Wizyta w Sydney
Dwa kolejne dni spędziliśmy w pięknej i słonecznej stolicy stanu Nowa Południowa Walia – Sydney. Wizytę w Sydney zaczęliśmy od pysznego śniadania i kawy pod słynną Operą. Miasto jeszcze spało, więc Operę mieliśmy prawie że dla siebie. Przyglądaliśmy się budynkowi znad naszego stolika z jedzeniem, aż nasz błogi spokój został zakłócony przez mewy. Te podstępne ptaszyska wykorzystały moment zagapionych turystów, podleciały i ukradły nam kanapki. Kelnerka zaraz przybiegła z nową porcją kanapek.
Po sytym posiłku, ruszyliśmy na zwiedzenie miasta. Na początku pospacerowaliśmy wookół Opery. Następnie nasze kroki skierowaliśmy w stronę ogrodów botanicznych i Mrs Macquaries Point, skąd roztaczały się niesamowite widoki na operę i most.
W moim planie wycieczki nie mogło zabraknąć oglądania miasta z wody, dlatego promem popłynęliśmy do Watsons Bay, gdzie udaliśmy się na spacer przy klifach. Kolejne godziny mijały na zwiedzaniu plaży Bondi i słynnych basenów skalnych w oceanie, w których kąpał się Kuba – woda miała 17 stopni. Nic dziwnego, że oprócz Kuby, w basenie pływały tylko 4 osoby, w tym 2 w piankach. Tego dnia, udało nam się jeszcze przejść przez Luna Park i klimatyczną dzielnicę Kirribilli.
Kolejny dzień w Sydney zaczęliśmy od spaceru przez most Harbour Bridge i śniadania w historycznej dzielnicy the Rocks. Stamtąd ruszyliśmy do Chinatown i Darling Harbour. Przed wylotem do Brisbane, pochodziliśmy jeszcze przez centrum miasta, aby poczuć klimat tej metropolii.
Widok na Operę i Circular Quay podczas porannego spaceru przez Harbour Bridge
Widok z apartamentu w Lavander Bay, w których się zatrzymaliśmy
Widoki na miasto z Watson Bay
Przygoda na Fraser Island
Kolejny wyjazd, który zaplanowałam na 3 dni później był na Fraser island, czyli Wielką Piaszczystą wyspę – największą na świecie wyspę piaskową. Wyspa ma 120 kilometrów długości i do 25 kilometrów szerokości. Na wyspie spędziliśmy 3 dni z grupą Polaków, poruszając się po plaży autami z napędem na cztery koła. Noce spędziliśmy w namiotach na polu kempingowym. Fraser island okazało się cudownym miejscem pełnym niesamowitych miejsc jak błękitne jezioro McKenzie, Eli Creek, wydmy czy Kingfisher Bay resort, z którego oglądaliśmy piękny zachód słońca. Ponadto, Fraser to istny rezerwat zwierząt. Przez 3 dni udało nam się zobaczyć wieloryby, delfiny, krowę morską, żółwie, kakadu, dingo, kangury, płaszczki oraz ogormne jaszczury, które spacerowały po naszym polu kempingowym. Wyjazd na wyspę okazał się strzałem w dziesiątkę.
Nasza kwatera
Weekend w Noosa
Jedziemy dalej, nie ma co trafić czasu. Kolejny weekend spędziliśmy w Noosa, która przez mieszkańców nazywana jest ‘the relaxation capital of Australia’, co w dosłownym tłumaczeniu znaczy – australijska stolica wypocznku. Pierwszego dnia udaliśmy się na spacer do Hell’s Gate w parku narodowym Noosa National Park. Liczyłam, że zobaczymy koale, które zamieszkują park, ale nie udało się. Zamiast koali, zobaczyliśmy stada wielorybów i delfinów. Kolejny dzień upłynął nam w wodzie. Z Kubą wybraliśmy się na SUP, czyli pływanie na desce z wiosłem i później rodzinnie poszliśmy na skutery wodne. Dzień zakończyliśmy na kąpieli w oceanie oraz przy BBQ.
Hell’s Gate, w tłumaczeniu na polski piekielne wrota
Jedno ze stad delfinów, które widziliśmy
W niedzielę, zaraz po powrocie z Noosa szukowaliśmy się na kolejne BBQ, tym razem zaprosiliśmy rodzinę oraz koleżankę z rodzinnego Gdańska, która z mężem podróżowała po Australii. Przez chwilę poczułam się jakbym była w domu, w Polsce… tyle uśmiechniętych i znajomych twarzy. Naprawdę mi tego brakowało.
Na morzu!
Narzuciłam nam niezłe tempo, w końcu nie ma co przylatywać do Australii i siedzieć na tyłku. W poniedziałek wypływaliśmy na 8 dniowy rejs w rejony Wielkiej Rafy Koralowej. Ze statku schodziliśmy tylko 3 razy, dlatego myślałam, że będzie dużo czasu na odpoczynek i typowe nicnierobienie. Nic bardziej mylnego, na statku było pełno atrakcji, szczególnie dla Kuby, który nabrał odwagi, aby mówić po angielsku i zapisał się na grupy zajęć dla dzieciaków oraz grupy sportowej, w zasadzie cały czas był zabiegany.
Pierwszym przystankiem podczas rejsu była wyspa Hamilton, gdzie po spacerze na najwyższy szczyt wyspy Passage Peak (długość trasy w jedną stronę wynosi 2650 metrów), odpoczywaliśmy leniuchując i korzystając z kąpieli w błękitnej wodzie w otoczeniu palm i wielkich papug kakadu. Raj.
Prze następne dwa dni statek był zacumowany w Cairns. Ten czas wykorzystaliśmy na wycieczkę na Green island oraz przejazd koleją linową przez las deszczowy do miejscowości Kuranda.
Po powrocie do Brisbane, mieliśmy niecały tydzień przed wylotem mamy i Kuby do Polski. Niestety nie miałam już wolnego w pracy, więc skupiliśmy się na zwiedzaniu lokalnym, czyli Brisbane i Gold Coast. Wszędzie gdzie byliśmy, widzieliśmy wieloryby, co prawda z daleka, ale moja mama za każdym razem była zachwycona i powtarzała, że to jedno z najpiękniejszych zjawisk, jakie widziała. Pewnego dnia pojechaliśmy na plażę na Gold Coast, odwiedzić miejsce, w którym ponad 5 lat wcześniej z mężem powiedziliśmy sobie TAK na zawsze. Tego dnia kiedy byliśmy na Gold Coast, spełniło się marzenie mamy – pojechaliśmy na oglądanie wielorybów. Te piękne olbrzymy dały wielki popis przy naszej łodzi. W drodze do domu przejeżdzaliśmy przy parkach rozrywki, które oczywiście przykuły uwagę Kuby i obiecał sobie, że kiedyś wrócili do Australii, żeby pojeździć na tych szalonych karuzelach.
Niedziela – dzień wylotu zbliżała się wielkimi krokami. W piątek wybraliśmy się na grę NRL – National Rugby League. Żadne z nas nie jest fanem rugby, ale atmosfera jaka panowała na stadionie była niesamowita. Australijczycy uwielbiają oglądać sport i naprawdę dobrze się przy tym bawią. Piosenki, tańce, krzyki – kolejne australijskie doświadczenie, które wspólnie przeżyliśmy.
Sobota miała być dniem odpoczynku i pakowaniem przed wylotem. Zamiast tego mój mąż powiedział do Kuby w piątek wieczorem: jutro wstajemy o 8 rano, ubierz pełne buty, ale weź też kąpielówki. Ja już wiedziałam co się szykuje. Chłopaki całą sobotę spędzili w 3 parkach rozrywki Wet and Wild, Movie World i Sea World korzystając z każdego roller coaster’a i atrakcji w parkach. Oby dwoje byli wykończeni po całej masie wrażeń.
Kiedy ja musiałam iść do pracy, mama i Kuba odpoczywali i na spokojnie zwiedzali Brisbane, oczywiście za każdym razem zahaczając o baseny na South Bank. Po pracy, zawsze odbierali mnie z przystanku i razem szliśmy na spacer, do miasto lub grilla gdzieś na mieście. Po prostu miło spędzaliśmy czas.
Przed przylotem gości, obawiałam się, że pogoda pokrzyżuje nam plany, bo przecież przylatywali zimą, ale każdy dzień był wypełniony słońcem. Przez kilka dni w Brisbane było nawet 33 stopnie.
Przez cały pobyt nie mogłam uwierzyć w moje szczęście. Dwie bliskie mi osoby przyleciały do mojego nowego domu w Australii i wspólnie odkrywaliśmy nowe zakątki kontynentu. Podczas tych wakacji, w wielu miejscach byłam pierwszy raz i emocje, które mi towarzyszyły dzieliłam z mamą i Kubą. Zależało mi, żeby moi goście zobaczyli turystyczne miejsce, jak Opera w Sydney, ale żeby również poznali australijski busz i kemping jak na Fraser Island, czy poznali australijski styl życia jak BBQ w parkach czyli gra rugby na stadionie. Chyba mi się udało. Mama pobyt podsumowała mówiąc, że przez te 4 tygodnie zobaczyła więcej Australii niż niejeden Australijczyk, a Kuba cały czas powtarzał, że jest najszczęśliwym dzieciakiem na świecie. Ale myślę, że nawet bez tych atrakcji mielibyśmy niesamowite wakacje, bo przecież chodziło o to, żeby razem być. Cztery tygodnie zleciały bardzo szybko. Jestem pewna, że jeszcze mnie odwiedzą i będzieli mieli okazję zwiedzić resztę Australii i przeżyć kolejne niezapomniane przygody.
Jeśli chcesz uzyskać więcej informacji na temat miejsc, o których wspominam w tekście wystarczy najechać na słowa napisane kursywą.
17Dzięki, że zaglądasz na bloga. Jeśli spodobał Ci się wpis, nie wahaj się zostawić po sobie śladu w postaci komentarza lub polecenia tekstu przez kliknięcie serduszka. Każdy pozytywny sygnał od czytelników motywuje mnie do dalszego pisania bloga. - Karolina
W styczniu jedziemy z męzem na ślub naszej córki do Melbourne.Też planuje pokazać nam jak najwięcej Australii.Twoja podróž zmamą i bratankiem na pewno nas zainspiruje, szczególnie zwiedzanie Wielkiej Rafy…bo tego mie moelismy w planach…Dziękuję za ten opis …Mam nadzieję, ze jednak uda się zobaczyc koale…😀
Piękne wakacje zorganizowałaś dla rodzinki, a co najważniejsze sama nieźle się bawiłaś i cieszyłaś obecnością bliskich Ci osób.
Świetnie się czyta te Twoje wpisy 🙂
witaj
Wspaniałe wakacje zorganizowałaś dla rodziny, AU jest cudowna. Pozdrawiam i czekam na kolejne wpisy Kasia
Dzień dobry, Wylatujemy w przyszły wtorek do Sydney z dwójką małych dzieci (2 i 6 lat). W planach też Cairns. Czy może Pani coś polecić w Cairns i w okolicy Sydney? Jeździmy trochę na rowerach ale podobno Sydney nie nadaje się do tego:):). Pozdrawiam
Mam rodzinę w Sydney (ciotka z wujem po wojnie uciekli). Od małego zaszczepili we mnie ciekawość tym kontynentem. Jednak w pewnym momencie przestałem się interesować i teraz już zupełnie pozapominałem wszelkie miejscowości, nazwy, fajne miejscówki. Po odnowieniu grubszych kontaktów z rodzinką znów mam chrapkę tam polecieć. Nawet małżonka już mnie się pytała czy nie polecimy bo i ona nabrała ochoty 🙂